Zaczynamy od naszej wioski. Kondratów jest stary bardzo i kiedyś nazywał się Konradswaldau. Skąd nazwa? Tak musiał się nazywać, czyli Konrad właśnie, szef frankońskich osadników jeszcze w mrokach średniowiecza. Mroki oświetlał romanizm i gotyk. U nas w postaci kościoła pw św. Jerzego. A w środku niespodzianka – średniowieczne freski!
Tuż obok katolickiej świątyni wyrósł w XVII kościół ewangelicki. Niestety dziś można oglądać go jedynie na przedwojennych pocztówkach.
Pałacu nie można podziwiać nawet na pocztówkach, bo dawni właściciele bardzo strzegli prywatności. Pałac co prawda wojnę przetrwał nienaruszony, ale za to wykończył go PRL w postaci PGR-u. To częsta przyczyna powstawania ruin na Dolnym Śląsku. Oto co z naszego pałacu pozostało.
Za to zachowała się XVIII wieczna pastorówka. W niej urodził się najsłynniejszy – jak dotąd – kondratowianin, Hans Ulrich Rudel, jeden z najlepszych pilotów II wojny światowej. Niestety nieuleczalny faszysta, który nie krył swych poglądów także po wojnie. Dlatego – i słusznie – pomnika tu raczej mieć nie będzie.
Tuż za granicami Kondratowa, między dwoma wygasłymi wulkanami czyli Trupniem i Średnią Górą, wytrawni wędrowcy trafią na tajemniczy piaskowcowy postument. W tym miejscu stał wielki dąb, pod którym po kryjomu spotykali się miejscowi protestanci by chrzcić dzieci. Po kryjomu, bo katoliccy Habsburgowie z Wiednia nie tolerowali innowierców. Po wojnach śląskich Austriacy Śląsk utracili i protestanci ukrywać się już nie musieli. Dąb w XIX wielu spłonął od pioruna a na pamiątkę postawiono pomnik. W lesie, daleko od ludzi, dlatego na szczęście ocalał.
Jeszcze trudniej trafić na sam szczyt Średniej Góry, choć od „dębowego pomnika” niedaleko a i ścieżka dydaktyczna się ostatnio pojawiła. Może to i dobrze, że trafić niełatwo (a i pod górkę bardziej) bo kolejna atrakcja dla wędrowców jest gratką i dla złomiarzy – to wielki żelazny krzyż!
Przez lata jego obecność na Średniej Górze rozpalała wyobraźnię miłośników dolnośląskich tajemnic. Teorie były rozmaite, nawet taka, że krzyż był zakamuflowanym… przekaźnikiem dla radiostacji wojskowej w pobliskim Stanisławowie. Tajemnicę rozwiązała jedna z przedwojennych mieszkanek tych okolic. Okazało się, że krzyż postawił w jakiejś intencji właściciel okolicznych ziem. Dawniej widać go było z daleka, teraz obrośnięty drzewami, mało dostępny, robi niesamowite wrażenie.
Bez względu na to czy na tę wycieczkę wybraliście się pieszo, rowerem czy autem, jest jeszcze czas na posmakowanie specjalności naszej okolicy, czyli górnictwa! Od średniowiecza wydobywano tu m.in. miedź, złoto, agaty potem baryt, bazalt. Zaledwie kilkanaście minut przyjemnego spacerku od krzyża możemy, jeśli mamy to dokładnie zaznaczone przez gospodarzy Rupaków na mapie, trafić na stary wapiennik, a chwilkę później na drugi. Stoją w środku lasu przy dawno nie uczęszczanej, prawie całkowicie zarośniętej drodze. Są tak ukryte i zapomniane, że nawet nie wszyscy mieszkańcy naszej wioski wiedzą o ich istnieniu! Oto jeden z nich, w jesiennym klimacie.
Żeby zobaczyć jak wyglądał taki wapiennik w czasach swojej świetności wystarczy dwa kilometry dalej, w Leszczynie, odwiedzić skansen górniczy. To najnowsza (oprócz Rupaków), bo tegoroczna atrakcja turystyczna Pogórza Kaczawskiego. Nie będziemy zabierać chleba jego kustoszom, każdy na miejscu dowie się interesujących rzeczy o historii kaczawskiego górnictwa. Od nas zdjęcia dla zachęty.